W cieniu Drakenhofu Wiki
W cieniu Drakenhofu Wiki

Do portu Waldenhof przybiła pojedyncza barka, z której zeszło piętnastu Flisaków. Był to widok niecodzienny i rzadki dla oczu Waldenhofczyków, bowiem ten zwykle hałaśliwy i krzykliwe ubrany lud prezentował się dzisiaj zgoła niecodziennie. Na czele szedł wysoki mężczyzna odziany cały w czerń trzymając w ręku flisacki drąg na końcu którego znajdował się mały symbol bramy przyozdobiony kruczymi piórami i dzwonkami. Za nim szła gromada Flisaków ubrana tylko w spodnie, koszule i proste kaftany, pozbawieni wszelkich naszyjników, pierścieni, bogatych pasów i pięknych kolorowych chust. Jedyną ozdobą był fioletowy materiał, którym przewiązani byli w pasie. Pod oczyma i na policzkach, niebieskim barwnikiem, namalowane mieli linie układające się w im tylko znane symbole. „Orszak Czarnego Flisaka” – szeptali mieszkańcy, plując zapobiegawczo przez lewe ramie lub obracając się wokół własnej osi. Waldenhofczycy szli za osobliwą gromadą aż do świątyni Morra, w której Flisacy zniknęli na jakiś czas. Gdy orszak wyszedł ze świątyni ludzie rozstępowali się przed nimi. Ośmiu Flisaków wyniosło dwa ciała owinięte w błękitne całuny. Mężczyzna odziany w czerń podchodził do każdego z niosących i przeciągał im dłonią po twarzach zostawiając ciemny ślad z sadzy. Dwóch mężczyzn z długimi tyczkami, służącymi do flisu, trzymanymi w rękach wyszło naprzód i przełamało je na kolanach, a później rzuciło o ziemie. Orszak ustawił się. Na czele szedł Czarny Flisak, za nim dwóch mężczyzn z butelkami w rękach. Dalej ósemka Flisaków niosących ciała. Pozostałych czterech drabów szło po obu stronach orszaku z szablami i kordami u pasa i grubymi pałkami w rękach. Ruszyli wystukując podkutymi butami rytm, odziany w czerń Flisak zaczął nucić pieśń języku Khoya, a reszta powoli się do niej przyłączała. Dwóch żałobników za nim co rusz przechylała butelki z których na ulice wylewała się woda. Pieśń przyspieszała, nie pasując już zupełnie do taktu przez nich wybijanego. W pewnym momencie zamieniła się w skandowanie jednego i tego samego wersu. Czarny Flisak, potrząsając dzwonkami wieńczącymi kostur rozpoczął wykrzykiwać słowa modlitwy w ichniejszym języku. Mieszczanie usuwali się z drogi pochodu, milczeli stojąc pod ścianami budynków, a ci co bardziej zabobonni schowali się do domów.

Gdy Flisacy weszli do portu przy ich łodzi czekało kilkunastu zbrojnych. Zaraz też zza nich i z bocznych uliczek wyszło jeszcze kilkunastu. Śpiew umilkł. Flisacy znali ich, oni znali Flisaków. I nie lubili się bardzo. Straż Fenwartów. Jeden z nich, najprawdopodobniej sierżatnt, w wypolerowanym napierśniku, wyszedł przed swoich ludzi - Ej, wy! Flisaki! Jeśteście aresztowani za kradzież ciał ze świątyni! Poddajcie się! Zaraz w jego strone ruszył Czarny Flisak, a kusze strazników uniosły się. Sierżant jednak stał niewzruszony. Miał miażdzącą przewage, a gdy tylko tamten spróbuje coś mu zrobić - jego ludzie zginą. Odziany w czerń mężczyzna wcisnął mu w ręke arkusz papieru, który był listem do ich tak zwanego króla od... Mistrzyni Zakonu Kruka, na to że zgadza się na wydanie ciał. Zmieszany sierżant spojrzał na flisaków, ale zaraz myśl wpadła mu do głowy. Mogli przecież list i pieczęć sfałszować, ha! - Hej, Gunter, leć do świątyni i zapytaj czy te obszarpańce ciała rzeczywiście mogły zabrać! Orszak stał rozglądając się niespokojnie. Draby zatknęli pałki za pas i zacisnęli dłonie na rękojeściach szabel. Flisacy złożyli ciała na ziemie, otoczyli je i wsunęli dłonie w poły kaftanów, gorączkowo zaciskając je na rękojeściach noży i krótkich pałek. Musieli bronić ciał zmarłych, aż do ostatniej kropli krwi. A wiedzieli, że gdy dojdzie do konfliktu zginą na pewno. Czymże jest nóż wobec halabardy? Ich przywódca wykłócał się z kapitanem straży, co rusz wtrącając w swe wykrzykiwania soczyste przekleństwa w ich języku i groźnie potrząsając kosturem. Sierżant nie był dłużny i nerwowo gestykulował podczas prób wytłumaczenia powagi sytuacji.

Rząd kusz skierowany był w stronę Flisaków, ponad trzydziestu ludzi z herbem Waldenhofu na piersi czekała tylko na rozkaz lub jakiekolwiek ślady agresji ze strony tamtych. Wielu poszło chętnie, tylko by móc bezkarnie pognębić ten brudny i złodziejski lud rzeki. Niektórzy jednak szli z ociąganiem, wszak przecinanie drogi konduktu żałobnego było złym znakiem, a co dopiero zatrzymywanie go. Jednak rozkaz to rozkaz. To niecodziennie zbiegowisko ściągnęło też wielu mieszkańców i pracowników portowych Waldenhof, zatrzymanie Orszaku Czarnego Flisaka było rzeczą niecodzienną. Nieprzychylni Flisakom mieszczanie kiwali z zadowoleniem głowami, ci którzy jednak coś sobie robili z „ludowych bajan” pragnęli by ten ponury kondukt jak najszybciej opuścił port, mówiono, że przynosi on pecha, a miasto wystarczająco już ucierpiało w ciągu ostatnich dni. Imperialny patrol przystnął z zaciekawieniem przysłuchując się wymianie zdań, z pobliskiej karczmy wyszło paru knehtów w czerwienie Kesslerów.

Przez kordon przedarł się posłaniec wysłany do świątyni Morra i zdyszany wręczył sierżantowi wiadomość. Ten uśmiechnął się złośliwie i począł czytać. W pewnym momencie mina mu zrzedła, złożył arkusz na pół i wręczył go Czarnemu Flisakowi. Gestem ręki nakazał rozstąpić się swoim ludziom. Odziany na czarno mężczyzna zmierzył wzrokiem kapitana, splunął mu pod buty i przetoczył groźnym spojrzeniem po zebranych strażnikach wypowiadając słowa w języku Khoya, oznaczające najpewniej życzenie rychłej śmierci. Flisacy unieśli ciała i w milczeniu weszli na barkę, która zaraz odbiła od brzegu. W pewnej już odległości paru z nich pokazało obelżywe gesty w stronę strażników i rzuciło parom niewybrednymi wyzwiskami w Reikspielu. Reszta była zbyt zajęta rychtowaniem kusz, na wypadek gdyby przedstawicielom prawa odwidziała się ich decyzja.

Wieczorem, gdy sierżant po służbie wrócił do domu – zaskoczony ujrzał krucze pióro przybite do jego drzwi. Przerażony o los swoich bliskich wpadł do środka, z ulgą ujrzał żonę zajętą przygotowywaniem wieczerzy i trójkę dzieci bawiących się drewnianymi zwierzątkami, które kupił im na jarmarku tydzień temu. Zrozumiał, że było to tylko ostrzeżenie, by następnym razem nie igrać ze sprawami umarłych.

Mieszczanie wiedzieli po kogo przyszedł Czarny Flisak. Był to wielki wyraz szacunku dla Hartmuta von Hullaua i wyraz przyjaźni wobec Gelfrada von Eglinga, bowiem nigdy za ich pamięci nie zdarzyło by orszak przybył po kogoś innego niż Flisaka



Hołd Ossenbachów

Chociaż pogrzeb pana Gelfrada von Eglinga odbył się niedługo po pochodzie Czarnego Flisaka, Ossenbachowie przybyli do miasteczka nieco spóźnieni. Mimo tego faktu, jej pochód okazał się nieść z sobą moc oraz szacunek. Gerda von Ossenbach wraz z bratem, całym rycerstwem rodu oraz oddziałem zbrojnych wkroczyli do osady, aby oddać hołd najwierniejszemu z wasali oraz przyjaciół ludzi żyjących ze Stiru. Odbyły się modlitwy, zarówno w obrządku Starej Wiary, jak i tej Imperialnej, to znaczy Sigmara Młotodzierżcy.

Wieść o licznych wojskach obozujących pod Egling rozeszła się błyskawicznie, podobnie jak informacja, iż ich oficjalnym powodem przebywania pod nowym miastem jest uczestnictwo w hołdzie, jaki Władczyni Stiru oraz Zygfryd von Ossenbach pragnęli oddać swojemu przyjacielowi. Nie umknie jednak czujnemu fakt, że wojska są na tyle duże, aby skutecznie móc obronić osadę przed atakiem ze strony opcjonalnych agresorów, którzy mogliby chcieć skorzystać z obecności baronessy tak blisko miasta Waldenhof.

Czy rzeczywiście Gerda przybyła tutaj tylko po to, aby uhonorować śmierć Gelfrada? Zdaje się, że teraz każdy gest niesie za sobą znamię walki o tron.